Od pierwszego Search Fund w Polsce do jednego z najważniejszych narzędzi twórców video, czyli MotionVFX.

MotionVFX – Andrzej Basiukiewicz i Wojciech Korpal. Rozmawiamy o tworzeniu pierwszego w Polsce Search Fund, ich drodze do MotionVFX (www.motionvfx.com) oraz budowaniu firmy.

MotionVFX od ponad 10 lat tworzy produkty premium dla edytorów video pracujących m.in. na Apple Final Cut Pro oraz DaVinci Resolve. Produktów MotionVFX używają tysiące edytorów video na całym świecie – od freelancerów, najpopularniejszych YouTuberów (np. MKBHD) przez stacje telewizyjne (BBC, NBC, ABC, TVN i wiele wiele innych), aż po filmy pełnometrażowe w Hollywood.

Wojciech i Andrzej dołączyli do MotionVFX po kilku latach szukania inwestycji w ramach pierwszego w Polsce search fund’u Nextline.

Wersję video rozmowy możesz obejrzeć na YouTube lub posłuchać w wersji podcastu.

 

 

Bartek Pucek: Andrzej i Wojtek, dzień dobry.

Andrzej Basiukiewicz: Cześć, Bartek.

Wojciech Korpal: Dzień dobry.

 

B.P.: Andrzej i Wojtek reprezentują MotionVFX. Zanim przejdziemy do tego, czym jest MotionVFX – moim zdaniem jedna z absolutnie najciekawszych firm nie tylko na rynku polskim, ale w ogóle jedna z najciekawszych firm technologicznych – chciałbym, żebyśmy porozmawiali trochę o tym, jak do tego doszło, że Wojtek i Andrzej współtworzą razem MotionVFX. Wasza ścieżka do tej firmy, do tych produktów, była jedną z najbardziej nietypowych, a jednocześnie najbardziej ciekawych moim zdaniem z perspektywy tego, czym zajmowaliście się na co dzień, jaka była i jaka jest wasza ścieżka do tego momentu. Jesteście jednymi z bardzo niewielu osób w Polsce, którzy wiedzą, co to jest Search Fund. I chyba od tego pojęcia chciałbym zacząć. Chyba półtorej roku temu pierwszy raz napisałem… Trafiłem kolejny raz na pojęcie Search Fundu, z którym spotkałem się parę ładnych lat temu na Stanfordzie, który robi bardzo dobry research, jeżeli chodzi o potencjał i w ogóle konstrukcję takich instytucji, jak Search Fundy. W newsletterze pisałem o tym, że Search Found jest de facto narzędziem inwestycyjnym, poprzez które przedsiębiorca lub przedsiębiorcy pozyskują fundusze. Osoby pozyskują fundusze od potencjalnych inwestorów w celu nabycia firmy, w której chcieliby przejąć aktywną rolę i jednocześnie zarządzać tą firmą pod względem strategicznym i operacyjnym. Czy to jest dobra definicja Search Fundu?

A.B.: To jest bardzo dobra definicja i oczywiście ona brzmi dobrze teoretycznie. Co to w praktyce oznacza? Stanford, o którym wspomniałeś, jest miejscem, gdzie to wszystko się zaczęło pod koniec lat 80. Przedsiębiorcy i wykładowcy zauważyli problem w gospodarce – biznesy, które były założone po drugiej wojnie światowej. Jest 40 lat później, założyciele tych biznesów chcą przejść na emeryturę i nie zawsze mają komu ten biznes przekazać. Bo dziecko niekoniecznie chce biznesem zarządzać, niekoniecznie ma umiejętności, niekoniecznie kadra menedżerska była szkolona. I tam ktoś wpadł na pomysł – jeżeli damy studentom MBA – ludziom, którzy mają kilka lat doświadczenia zawodowego – kapitał zalążkowy, żeby oni poszli i szukali sobie tego biznesu do kupna, to może to przynieść bardzo dobre rezultaty. Zakładając, że kiedy już znajdą ten biznes, to dołożymy im do tego kapitał na kupno tego biznesu. Bo z jednej strony sprzedający, ten idący na emeryturę przedsiębiorca ma kogoś, kto pociągnie jego biznes dalej, a ci searcherzy, czyli odpowiednicy nas, mogą prowadzić swój biznes, który już ma skalę, wykorzystując doświadczenie zdobyte często w większych organizacjach. Wojtek i ja pracowaliśmy w dużych firmach. A z kolei inwestorom, czyli trzeciemu elementowi tej układanki, daje to taką czystą relację 1:1. To są ludzie, którzy pracują dla mnie, to nie jest relacja brokerska. To jest relacja na zasadzie: ja ci daję kapitał, żebyś ty znalazł sobie biznes i go prowadził. To temu trójkątowi ludzi daje korzyści, które w innym modelu są po prostu niemożliwe do osiągnięcia.

B.P.: W układance pomiędzy Venture Capital, Private Equity, a Search Fundem… Jaki jest ten podział? Jakie jest to rozmieszczenie? Te typowe, największe różnice?

W.K.: Jest to często zadawane nam pytanie, bo tak, jak Bartku powiedziałeś – napisałeś w newsletterze, a my pomyśleliśmy sobie: „o, w końcu ktoś nas zauważył! W końcu ktoś zauważył Search Fund!”. Bo byliśmy pierwsi w Polsce i musieliśmy to wytłumaczyć wielu osobom. Search Fund tak naprawę jest gdzieś w okolicach Micro Private Equity, ale też nie do końca. Jest jedna bardzo ważna różnica – wszystko spoczywa na przedsiębiorcach, na nas. To my wszystko ciągniemy. To nie jest Private Equity. Nie jesteśmy inwestorem finansowym budującym portfolio spółek, czy tak naprawdę nie prowadzimy tego biznesu, czy prowadzimy go tylko z punktu widzenia finansowego. W MotionVFX jesteśmy w koszulkach, przeprowadziliśmy się do Bielska-Białej, tu, gdzie jest Motion. Tak naprawdę prowadzimy tę firmę na co dzień. To jest coś, czego nie ma w żadnym modelu Private Equity. To nie jest też Venture Capital, bo jednak to są działające firmy, które istnieją często wiele lat, dość stabilne i ryzyko błędu jest dużo mniejsze, niż w przypadku Venture Capital.

B.P.: Cofnijmy się na chwilę w czasie. Kiedy pierwszy raz w waszych głowach pojawiło się pojęcie Search Fundu? I kiedy przekuło się ono w działanie pod tytułem: „chcemy stworzyć taki Search Fund”?

A.B.: Sam początek, jak byśmy chcieli wsiąść w kapsułę czasu… Wojtek i ja znamy się w ogóle 15 lat. Poznaliśmy się na pierwszym roku studiów w Szkole Głównej Handlowej. Obydwaj byliśmy przedsiębiorczy od wczesnych etapów. Wojtek w ogóle pochodzi z przedsiębiorczej rodziny, razem mieliśmy jakieś własne startupy. Wojtek założył aplikację, która walczyła z uzależnieniem od telefonów komórkowych, ja miałem własny e-commerce. Później mieliśmy korporacyjne role. Wojtek pracował w Boston Consulting Group, ja byłem w banku inwestycyjnym. Ale cały czas dążyliśmy do tego, że chcemy robić coś własnego. Coś własnego, ale niekoniecznie startup, bo byliśmy bardzo świadomi wysokiej szansy porażki. Szczególnie, że mieliśmy własne biznesy. Biznes Wojtka i mój biznes nie stały się unicornem – może to się wydarzy z MotionVFX. Za to trzymamy kciuki. Tak naprawdę taką pierwszą inspiracją był jeden z moich szefów, który w wieku 40 paru lat kupił taki biznes, jakiego szukają Search Fundy. To znaczy – nudny, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czyli biznes, który jest stabilny, ma spójną, ale nie skoncentrowaną bazę klientów. Ma zaufanych ludzi, którzy kupują produkty z roku na rok. Ten biznes jest powtarzalny, mało wywracalny, po prostu nudny w takim dobrym tego słowa znaczeniu. Jeden z tych moich szefów, który miał wtedy czterdzieści parę lat, dysponował własnym kapitałem. I zacząłem się zastanawiać: „kurde, jak zrobić coś takiego, ale dekadę wcześniej?”. I ja i Wojtek pochodzimy z normalnej rodziny, nikt nam nie da paru milionów kapitału zalążkowego, „panowie, idźcie i bawcie się!”. I w 2017 roku usłyszeliśmy właśnie o Search Fundzie. Stwierdziliśmy, że to jest rozwiązanie na problem, który próbujemy rozwiązać. Można wziąć pieniądze od inwestorów po to, żeby pójść poszukać sobie firmy, a następnie ją kupić. Stwierdziłem, że to jest super i napisałem maila do Wojtka. Wojtek mówi: „dobra, let’s do it!”. To były wakacje w 2017 roku. We wrześniu obydwaj odeszliśmy z naszych prac. Zaczęliśmy zbierać kapitał, co zajęło nam 3 miesiące. No i w grudniu 2017 roku zaczęliśmy szukać firmy.

B.P.: Zatrzymajmy się na chwilę na tym etapie, żeby lepiej zrozumieć, jak wygląda ten life cycle Search Fundu, generalnie jako funduszu. Jeżeli dobrze rozumiem sposób działania Search Fundu, to mamy tę pierwszą część, gdzie po pierwsze zapada decyzja, że chcemy zacząć budować swój Search Fund. Trzeba zebrać na niego kapitał. Zazwyczaj, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, ten przedział cenowy, czyli kapitał, który jest gromadzony, był od 5 do nawet 50 milionów dolarów. Chociaż teraz rośnie. Później jest etap szukania spółki czy przeglądania spółek – bo trzeba też odpowiednią liczbę spółek przejrzeć. Następnie jest etap wybrania tej spółki, przeprowadzenia z sukcesem procesu M&A takiej spółki, etap prowadzenia operacyjnie tego biznesu. Oczywiście to prowadzenie operacyjne, co pokazują też badania Stanfordu, może mieć w zasadzie 3 rezultaty. Może się nie udać. Aczkolwiek to, co jest fascynujące w tych badaniach stanfordzkich, to że na około 500 Search Fundów chyba około 30 się nie udało. Co dla mnie, z perspektywy prowadzenia takiego wehikułu inwestycyjnego, ewentualnie bycia potencjalnym LPisem w takim funduszu, jest absolutnie argumentem do tego, że Search Fundy są bardzo ciekawym wehikułem. I dwa pozostałe rezultaty. Po pierwsze – exit, może być przez IPO, to może być odsprzedaż dalej. Oraz trzecia rzecz, która się też dzieje, bardzo popularna – że jednak właściciele, czy też wykupujący daną firmę, pozostają również w organizacji, prawda? Czy tak ten cykl życia wygląda?

W.K.: Tak, bardzo fajnie to podsumowałeś. Zbieranie kapitału na szukanie, szukanie, zakup i potem exit. Te 4 etapy. Może z tą różnicą, że nie zbieraliśmy na początku aż 5 do 50 milionów. Trochę mniej, bo jednak obsługa tego poszukiwania w Polsce nie jest tak droga, więc to są zwykłe kwoty około pół miliona dolarów, tak plus minus.

B.P.: Wojtek, a zatrzymajmy się na chwilę przy tym etapie, w którym mówicie: „dobra, robimy to”. Jak z waszej perspektywy wygląda proces zbierania tego kapitału do Search Fundu? Co was najbardziej zaskoczyło w tym procesie, a co było najważniejszą blokadą albo najważniejszym problemem, który musieliście przeskoczyć? I po tym, jak go przeskoczyliście, mówicie: „ok, jedziemy dalej!”.

W.K.: Wydaje mi się, że taką najważniejszą rzeczą, która odróżnia osoby, którym się udaje od tych, którym się nie udaje – tak z naszych rozmów z osobami, które przez ten proces przechodzą lub przychodziły – jest to, czy wchodzisz w to w 100%, czy robisz to po godzinach i to jest twój side job. Mieliśmy bardzo wiele osób, które się z nami kontaktowały, jak to zrobić. A tak naprawdę robiły to…

B.P.: Przy okazji.

W.K.: Tak, przy okazji. Wchodząc jedną nogą do tej rzeki. I inwestorzy też czują, że to nie jest tak na 100%.

B.P.: Ile spółek musieliście przejrzeć? Albo wróćmy jeszcze na chwilę. Inwestorzy musieli uwierzyć w to story, że wy wyjdziecie na rynek i naprawdę znajdziecie tą spółkę. Czy jak rozmawialiście w ogóle o stworzeniu Search Fundu, to w głowie mieliście już ten plan? W sensie – przejrzymy 500 spółek, zajmie nam to 2 lata i wybierzemy tę jedną. Czy to było na zasadzie zebrania kapitału i zarzucenia nawet nie tyle wędki, ile sieci, żeby próbować łowić, przeglądać i tak dalej?

A.B.: Etap zbierania kapitału, czyli te pierwsze 3 miesiące, z perspektywy czasu jest najłatwiejszą częścią pracy. Głównie dlatego, że my też wpisywaliśmy się w to idealnie. Jak przeglądasz materiały Stanfordu, to raportują o Ameryce Północnej, czyli Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. W Europie to jest IESE. Dość typowa osoba, która to rozpoczyna, zwykle jest to 30-32 latek, jeden albo dwóch, z określonym doświadczeniem. Ponieważ pertraktowaliśmy jako pierwsi w Polsce, musieliśmy zrobić edukację zagranicznych inwestorów o Polsce. Co ten kraj robi, z czego składa się jego PKB, jaka jest struktura średnich spółek. Bo też musimy pokazać tezę inwestycyjną. Dlaczego to się ma udać w tym kraju, skoro nigdy wcześniej nikt tego tutaj nie zrobił? Więc to był pierwszy etap. Polska jest ciekawa inwestycyjnie. Struktura gospodarki i tego, jakie są przedsiębiorstwa, kiedy były założone – to było dość dobre „do sprzedania”. Pewnym problemem, który napotkaliśmy na etapie zbierania pieniędzy, była nieufność po stronie ludzi w Polsce. My, jako naród, mamy bardzo niski poziom zaufania społecznego. Idąc do Ikei zauważysz, jak inny poziom mają Skandynawowie. Dużo łatwiej było nam zdobyć pieniądze obcych ludzi w Stanach czy w Europie, niż od znanych ludzi w Polsce. Po naszym sukcesie dla kolejnych searcherów to pewnie będzie teraz łatwiejsze. I życzę im tego. Bo to jest dobra klasa aktywów w stosunku do Venture Capital czy Private Equity. Więc warto.

W.K.: Odnośnie zaufania. To było tak, że Amerykanie pytali, czy mamy Europejczyków. Mówiliśmy, że zaraz, że mamy, że już są. Spytali się, czy mamy Polaków, więc odpowiadaliśmy, że tak, już prawie są. A w Polsce nasi byli szefowie w nas zainwestowali. To był taki klocek domina, który pozwolił, żeby to wszystko się tak naprawdę złożyło. Tutaj duże podziękowania się dla nich należą. Że w nas uwierzyli.

B.P.: Myślę, że w ogóle ten aspekt czysto ludzki i relacyjny w tej części inwestycyjnej jest absolutnie kluczowy. Czy wy podchodząc do tego pomysłu, do tego zadania, od razu wiedzieliście, że to musi być spółka polska działająca globalnie? Czy patrzyliście również na spółki polskie działające lokalnie albo na spółki poza Polską? Czy to był już pewien filtr, który mieliście przed wami, z góry przez was opracowany i to była bardzo świadoma decyzja?

A.B.: To był świadomy filtr, który sobie nałożyliśmy. Wydaje mi się, że każdy startujący searcher myśli, że to będzie bardzo łatwe, a okazuje się bardzo trudne w praktyce. I jeszcze trudniejsze emocjonalnie. Te 3 lata, które de facto spędziliśmy na poszukiwaniu. Głównym założeniem było to, żeby to był powtarzalny biznes. Wydaje mi się, że to było najważniejsze w Polsce. Bo tu też leżała nasza przewaga – ten biznes będzie dużo łatwiej przejąć, niż przykładowo konkurować na rynku brytyjskim z Anglikami, którzy takie Search Fundy prowadzą.

W.K.: Nie mówiąc o takim aspekcie emocjonalnym, że nasze żony wytrzymają przeprowadzkę gdzieś w Polsce, ale jakbyśmy kazali im pakować dom, żeby się wyprowadzać gdzieś do Europy, to moglibyśmy już dostać po łbie.

B.P.: Ale to jest mega ciekawy aspekt! Na koniec dnia, niezależnie od tego, gdzie tę spółkę wybierzesz, to prawdopodobieństwo, że cała twoja rodzina będzie żyć w tym miejscu, ale jeszcze nie wiesz, gdzie ono będzie, jest na pewno czynnikiem, który wpływa na proces decyzyjny. Fascynująca jest moim zdaniem jedna rzecz tutaj. 3 lata szukania spółki w waszym przypadku. Więc na pewno nastąpiły dwie rzeczy. Jestem ciekawy, po pierwsze, czy nastąpiły, a po drugie – jak sobie z nim poradziliście. Czy pojawia się pewnego rodzaju ciśnienie? Szukamy, szukamy, a może to już ta, a może ta? Czy pojawiła się presja czasu, którą czuliście na sobie? Bo, nie wiem, mija na przykład drugi rok. Kiedy? Ile jeszcze? I tak dalej. Czy ta presja się pojawiła? I czy ona była tylko i wyłącznie waszą wewnętrzną presją? Bo z drugiej strony wyobrażam sobie, że są ci inwestorzy, którzy mówią: „kurcze, daliśmy tym ludziom na szukanie tej spółki, i oni dalej szukają. Kiedy znajdą?”. Czy to jest też tak, że ci inwestorzy byli świadomi od początku, że ten proces po prostu zajmie dużo czasu? Szczególnie, że musieliście wykonać ten aspekt edukacyjny.

A.B.: Zacznę od inwestorów, bo ich wymieniłeś na końcu. Inwestorzy, którzy wykładają pieniądze na tę klasę aktywów, są dość świadomi statystyk, które są w raportach Stanfordu. Chyba 50-60% tych, którzy zaczynają, w ogóle nie skończą na transakcji. Z perspektywy inwestora wsadzenie pieniędzy w taki Search Fund to jest kupno opcji. Ta opcja może być, jak to się mówi, in the money albo out of money. Może się to przekształcić w transakcje, ale nie musi. Więc oni się z tym liczą. Standardowo to zajmuje 2 lata i na mniej więcej tyle się zbiera pieniądze. My zebraliśmy na 30 miesięcy szukania, ostatecznie szukaliśmy 36, bo wiedzieliśmy o tym, że ten aspekt edukacyjny po prostu zajmie dłużej. Gość, który 10 lat przed nami był pierwszym searcherem w Hiszpanii, szukał firmy 4 lata. Musisz wyedukować doradców, banki, przedsiębiorców. Musisz też pokazać, że jesteś wystarczająco długo w tym biznesie, że ty nie żartujesz. Słyszeliśmy na początku, jak ludzie stwierdzali: „dobra, chłopaczki sobie zebrali, szukają sobie firmy”. Widzieliśmy podśmiewanie się z tego. Ale jak jesteś wytrwały, cały czas jesteś na tym rynku i cały czas szukasz, to ludzie mówią: „dobra, ci goście nie są śmieszni, oni rzeczywiście cały czas mają ten jeden cel i w niego walą”. Więc tyle to zajęło, bo po prostu tyle to zajmuje. Czy było ciśnienie? Inwestorzy często nam mówili, i my mamy w to dużą wiarę, że zdecydowanie większą porażką jest kupić zły biznes, niż nie kupić biznesu w ogóle. Jeżeli pomyślisz, że to jest decyzja na potencjalnie kilkanaście lat życia, wracając do tego, co powiedziałeś wcześniej, że my z tego biznesu wcale nie musimy wyjść. To jest nie tylko inwestycja dla naszych inwestorów, ale także kariera dla nas. Więc jeżeli byśmy się władowali w zły biznes w jakimś koszmarnym miejscu do życia, to z tego się nie da zrobić sukcesu. Więc lepiej poczekać, nawet nie kupić i powiedzieć: „dobra, próbowaliśmy 3 lata, zamykamy fundusz, wracamy do roboty”. To też nie jest porażka. Więc my mieliśmy 5 transakcji, w których zrobiliśmy Due Diligence. Nasi inwestorzy nam mówili, że ten biznes jest wystarczający i radzili, żebyśmy go kupili. A my stwierdzaliśmy, że nie, to nie jest wystarczające. I tym też zdobyliśmy sobie na tyle zaufania, że oni powiedzieli nam później, jak już dobiegaliśmy do końca funduszu, że jeżeli chcielibyśmy kasy na przedłużenie, to chętnie ją nam dadzą, bo widzą, że nie jesteśmy w gorącej wodzie kąpani.

B.P.: Super. Byłaby zupełnie inna sytuacja, gdyby pierwsza spółka, którą wiecie, że chcecie kupić, wchodzicie w proces Due Diligence, wszystko jest fajnie… O, pierwsza spółka, to od razu kupujemy. Takie hot hands. W sensie – pierwsze, co widzimy, to próbujemy upolować. To jest fascynujące nie tylko ze względu na model biznesowy, ale też ze względu na to, jak pozwala osobom z istniejącym biznesowym doświadczeniem przejąć firmę. Bo jeżeli spojrzymy w ogóle na etapy funkcjonowania firm i ten thielowski od Peter Thiel zero to one, one to one hundred, one hundred to one hundred and one, to bardzo wiele osób, które mają już doświadczenie w biznesie, nie będzie się decydowało na budowanie biznesu od zera. Doświadczenie, które się nabyło, można dużo lepiej użyć i skonsumować w późniejszym etapie cyklu życia firmy. I nie tylko w przypadku bardzo często typowych transakcji Private Equity, gdzie być może spółka ma jakieś problemy, wymaga tego procesu turn around, gdzie pewnego rodzaju ekspertyza jest wymagana. Ale też w momencie, w którym spółce idzie dobrze, ale z jakiegoś powodu… Albo inaczej: jest potencjał wykupienia tej spółki i przejścia tego procesu nie od zera do jeden, ale już od jeden do sto. I wydaje mi się, że jakość filtra, który musi być w tym Search Fundzie i ten mindset, który trzeba mieć, żeby faktycznie szukać czegoś 2 czy 3 lata i nie mieć dość, i nie poddawać się, to wymaga też odpowiedniego podejścia z waszej strony. To doprowadziło was do wybrania jednej spółki – jakiej? I co zadecydowało o tym, że akurat z tych pięciu ‘due dili’, powiedzieliście: „to jest ta, robimy to!”.

W.K.: Co zdecydowało? Wiele aspektów. Po pierwsze MotionVFX tworzy produkty dla amatorów wideo na całym świecie. Mega nam zaimponowało to, że w Polsce jest biznes, który tak naprawdę działa u podwalin rynku od Hollywood po YouTube’a. Jako odwieczni fani Apple od razu czuliśmy ten biznes. Czuliśmy, że to, jaką wartość dostarczamy dla klientów, to jest coś niesamowitego. Teraz prowadzę rozmowy z klientami, więc często widzimy ich zachwyt, jak używają tych produktów. Wydaje mi się, że poczuliśmy taką magię tego biznesu. Bardzo w niego uwierzyliśmy. Dużo bardziej, niż w jakikolwiek inny biznes. Po prostu czuliśmy, że on rozwiązuje rzeczywistą, realną potrzebę i robi to najlepiej na świecie.

A.B.: Do tego jeszcze gwiazdy muszą się ułożyć w odpowiedni sposób. Od pierwszego spotkania z założycielem tego biznesu, który pozostał znaczącym inwestorem po transakcji, mieliśmy chemię na spotkaniu. Bo mieliśmy podobny system wartości, podobne patrzenie na produkty, a czysto inwestycyjnie ten biznes po prostu spełniał te główne kryteria Search Fundowe, czyli powtarzalność przychodów czy skalowalność. To jest software, więc to jest skalowalne. Dodatkowo bycie na rosnącym rynku, bo rynek edycji wideo, czy po prostu rynek wideo jest rosnącym rynkiem. Są jego różne nisze, ale to rośnie. Człowiek, który ten biznes sprzedawał, miał jasny powód, dla którego chciał ten biznes sprzedać. Albo też patrząc tak od perspektywy VC, gdzie są te 3 kategorie, to znaczy – produkt, rynek, zespół. Tutaj były odhaczone wszystkie rzeczy. Produkt jest bardzo przyczepny, ma wysoką wartość dla klientów, rynek jest rosnący, a za tym wszystkim stoi zespół specjalistów. My jesteśmy mega dumni, że możemy prowadzić biznes, od którego od początku nie odeszła prawie żadna osoba. Więc mamy bardzo stałą ekipę, która robi świetne rzeczy. To o czymś świadczy.

B.P.: Kiedy ja pierwszy raz, jeszcze przed waszą transakcją, usłyszałem o MotionVFX, to stwierdziłem: „ale fantastyczny produkt!” i nie miałem zielonego pojęcia, że ten produkt jest tworzony w Polsce. Naprawdę, zielonego pojęcia. Byłem pewien, że ten produkt jest tworzony jako software gdzieś w Dolinie Krzemowej. Ale kontekst rynku i tego, co buduje i budowało przez lata MotionVFX, dla mnie mieści się w dwóch aspektach. Pierwszym aspektem jest cytat Marquesa Brownlee, jednego z najpopularniejszych youtuberów na świecie. Jeżeli ktokolwiek jeszcze nie widział jego recenzji czy to sprzętu, czy w software’u i tak dalej – gorąco zachęcam. To jest majstersztyk. Również jeżeli chodzi o jego całą drogę i karierę. O MotionVFX powiedział mniej więcej, to jest cytat z głowy: „nie wyobrażam sobie swojej pracy bez używania tego produktu”.

A.B.: I co więcej, Bartek, my mu za to nie zapłaciliśmy! Dowiedzieliśmy się zewnętrznie, że on to powiedział, więc to nie było zapłacone.

B.P.: I takich osób jest dużo więcej. Osób, które na co dzień w swojej pracy jako twórcy używają MotionVFX. To jest dla mnie nie tylko walidator technologii, ale też marki. I w tym kontekście to, co mnie bardzo zaskoczyło i nieustannie zaskakuje – wy, jako firma, jako organizacja, jako produkt w Polsce, jesteście praktycznie poza swoją niszą czy środowiskiem nieznani, a jednocześnie jest to jeden z najciekawszych i najczęściej używanych produktów wśród twórców internetowych. W szczególności w segmencie wideo, ale nie tylko – do czego zaraz dojdziemy. Chciałbym, żebyście odpakowali, czym jest MotionVFX od strony produktu i od strony modelu biznesowego w kontekście tego, co ten produkt nie tylko oferuje, ale jaki problem rozwiązuje dla swoich klientów.

A.B.: Jasne, to rozpakowując od góry… Albo może definiując ten problem, który mają de facto klienci. Potrzeba tworzenia wideo rośnie gigantycznie. Duże koncerny jak Microsoft widzą, że wideo jest nowym formatem contentu na równi z PowerPointem czy Wordem. Wideo będzie z nami dużo bardziej, niż jest dzisiaj. Powiem to też później, ale widzimy, że ludzie wyszukując w Google swoje zapytania, oczekują odpowiedzi wideo i wchodzą na filmik na YouTube, a często nie wchodzą w tekst pisany. Tworzy się dużo więcej wideo, a więc rola wideo też rośnie. Zapotrzebowanie na profesjonalne wideo również rośnie – od reklamówek, poprzez wideo produktowe. Klasyczne tworzenie takich wideo było ciężkie i drogie. Żeby mieć fajne, interesujące i angażujące efekty, trzeba było zatrudnić designera czy grafika, animatora po polsku, który tworzył bardzo customowo. To był długi proces, czasochłonny, bardzo drogi, bo też ciężko znaleźć dobrych ludzi, którzy to robią. A my to sprowadziliśmy do postaci produktu za kilkadziesiąt dolarów, który jest fenomenalnie customizowany i jest przetestowany na wielu use case’ach. Mamy też świetny support, do którego można napisać niemal o każdej porze dnia i nocy. I oni ci odpowiedzią: „hej, to ci tutaj nie działa, tutaj masz błąd w bibliotece”. To jest poziom obsługi, który jest na tym rynku niespotykany, a sprawia, że nie musisz pobierać całej aplikacji Motion za kilkadziesiąt dolarów, tylko wchodzisz do nas do sklepu, wybierasz sobie ze strony styl, który cię interesuje, przez naszą aplikację ściągasz sobie Final Cuta i masz w kilkadziesiąt sekund dostępny produkt.

B.P.: Ja tutaj zaprezentuję swoją perspektywę jako klienta. Wy nie znacie tej historii, ale odpakuję wam to jako klient. Jeżeli ja chciałbym stworzyć swoje wideo, to są dwie możliwości. Pierwsza jest taka: nagrałem wideo, a ja w tym temacie jestem cyfrowym analfabetą, i chcę, żeby ktoś to doprowadził do porządku. Zrobił ładne intro, jakieś efekty, polub, subskrybuj i tak dalej. Oczywiście poszukam kogoś, kto będzie to dla mnie robił. Na koniec dnia każde takie wideo będzie kosztować mnie jakąś sumę. W przypadku MotionVFX biorę Final Cuta, ściągam Motion, ściągam paczki, które mnie interesują. Macie przygotowane paczki dla youtuberów, ale też dla osób, które robią innego rodzaju wideo. Są tam gotowe… Jak to nazwać? Prefabrykaty, które mogę używać, a które są na tyle łatwe w użyciu, że nawet ja mogę wziąć tego Final Cuta, włożyć tam wideo, włożyć te efekty i stworzyć bardzo dobre wideo z tymi elementami, które mnie interesują. Ciekawe jest to, że ta nakładka, ta aplikacja – mogę wybierać różne elementy. Czyli de facto w MotionVFX jest też ten wewnętrzny, nie wiem, czy to będzie dobre określenie – wewnętrzny App Store, wewnętrzny sklep z aplikacjami, które mogę zakupić po to, żeby poszerzać swoją bibliotekę efektów do wideo. Czy to jest dobre rozumienie tego jako produktu?

A.B.: Zgadza się. Jesteśmy gdzieś pomiędzy Netflixem, a sklepem ze skinami w grze – możesz dokupywać elementy, które są ci potrzebne. I trochę to, co ty powiedziałeś – że nawet ty, Bartek, możesz być naszym klientem, bo takich mamy klientów. To są osoby od hobbystów… Ty jesteś gdzieś pomiędzy hobbystą, a content creatorem. Nie żyjesz jeszcze w 100% z YouTube czy z podcastu. Później mamy właśnie youtuberów – od domorosłych, po właśnie MKBHD Marques Brownlee. To jest gość, za którym jest cała ekipa, to jest de facto stacja telewizyjna, tylko na YouTube. Poprzez bardzo już profesjonalne rozwiązania – naszymi klientami są globalne stacje telewizyjne czy hollywoodzkie studia. I ta sama jakość jest dostępna dla wszystkich. To jest kwestia tego, kto czego potrzebuje.

B.P.: Ten aspekt jest dla mnie fascynujący, ponieważ ten sam produkt może być zarówno wykorzystany przeze mnie, absolutnego amatora w kontekście tworzenia wideo i przez największe czołowe studia telewizyjne czy najlepszych twórców internetowych z ogromnymi zasięgami. W jaki sposób wy patrzycie w ogóle na produkt i jego rozwój? Ale też w kontekście modelu biznesowego, bo tutaj do gry wchodzi też ten model subskrypcyjny. Co jest dla was dzisiaj takim największym potencjałem, który widzicie w tym produkcie i który pozwala wam tworzyć ten experience jednocześnie dla amatora i eksperta?

W.K.: Pytałeś, co jest największym potencjałem. Widzimy z jednej strony ogromne zainteresowanie social mediami i po to mamy dużo produktów. Mamy świetny zespół, który powiększamy i czujemy, że tutaj jeszcze jest pole do zrobienia czegoś więcej. Wydaje mi się, że największym potencjałem jest teraz subskrypcja. Przejście na model subskrypcyjny. Obecnie działamy na modelu lifetime license, który jest znany użytkownikom Apple’a. Obecnie kupujesz raz. To jest zabawne, że ludzie przykładowo narzekają, że Firecut jest drogi, ale kupując Firecuta 10 lat temu zapłaciłbyś rocznie mniej, niż za pakiet Adobe miesięcznie. My działamy w modelu kupowania paczek. One są po kilkadziesiąt dolarów, mamy też droższe produkty po kilkaset dolarów. Chcemy przejść na model subskrypcyjny za jakiś czas, ale musimy się do tego dobrze przygotować. Wydaje nam się, że to otworzy tak naprawdę nasze produkty dla większego grona osób, bo każdy będzie mógł wybrać to, co go interesuje z szerokiej palety, a nie tylko kupić jedną czy dwie paczki. To jest taka rzecz, która wydaje mi się, że jeszcze bardziej otworzy i pozwoli korzystać większej liczby userów.

A.B.: Klienci też nas o to pytają. Naszym głównym rynkiem są bogate kraje zachodnie. To są Stany, to jest Europa Zachodnia. W tych krajach wydanie kilkudziesięciu dolarów na jeden zestaw efektów nie jest tak dużą barierą. Nawet w Polsce. Polska to jest mniej niż 1% naszej globalnej sprzedaży. Klienci nas po prostu o to pytają. „Słuchajcie, ja chętnie bym zamienił kupno i wydanie kilkudziesięciu dolarów na wydawanie kilkunastu czy niskich kilkudziesięciu dolarów miesięcznie po to, żebym mógł używać większej palety waszych produktów, ale na bieżąco”. Jesteśmy już 10 lat po tym, jak Adobe przeszło z modelu jednorazowego na subskrypcję, gdzie wtedy, jak oni przechodzili, to kilkadziesiąt tysięcy osób podpisało petycję przeciwko temu. Ale ten rynek się niesamowicie zmienił i my też musimy odpowiadać na potrzeby klientów. A biznesowo nam to pozwoli mieć po prostu stały dopływ pieniędzy, żeby stale rozwijać i wprowadzać nowe produkty.

B.P.: Jedna część związana z budowaniem organizacji to budowanie produktu. Ale druga arcyważna część, w szczególności z perspektywy wcześniej prowadzonego Search Fundu, czyli wykupienia istniejącej firmy, to jest ta część związana z aspektem kulturowym i ludzkim. Co takiego wy dzisiaj widzicie, albo wiecie, albo zauważyliście, albo było największym wyzwaniem, ale też potencjałem z perspektywy waszego przyjścia do organizacji? Przychodzicie do organizacji, mówicie: „dzień dobry, kupiliśmy jako Search Fund tę firmę!”. A co dalej? Jak wy w ogóle przygotowywaliście się do tego procesu? Jak on został odebrany? Gdzie widzieliście taki największy potencjał? Bo przychodzicie pełni pasji do organizacji, mówicie: „chcemy to zrobić teraz od jeden do stu”, prawda? Są gotowe produkty. Ale w każdej organizacji są też wyzwania. Przychodzicie wy, dochodzi do waszego spotkania z kulturą organizacyjną. Co się dzieje wtedy?

A.B.: Zaczęło się przede wszystkim od żartów z nas, co widzieliśmy po czasie, bo na Slacku jest historia. Ale w momencie, w którym Szymon, który założył ten biznes, ogłosił w zespole dzień przed naszym przyjazdem, że to jest strona internetowa ludzi, którzy kupują wasz biznes… Pamiętaj, my byliśmy ze świata biznesowego, to są ludzie, dla których design jest absolutnie najważniejszą rzeczą. Więc było: „really? Czy ktoś im tę stronę robił za 300 zł?”. I to jest taka kultura organizacyjna dużej szczerości i nie chodzi o to, kto ma rację, tylko żeby zrobić rzeczywiście absolutnie możliwie najlepszą rzecz. Dużym wyzwaniem od samego początku dla nas było wejście w buty założyciela. Szymon prowadził tę firmę 20 lat i przekazywał nam stery. Wiele rzeczy mogło pójść tu nie tak. Jesteśmy zadowoleni, że po tym prawie roku prowadzenia firmy, to stosunkowo dobrze działa. Szymon przesunął się z roli prowadzącego biznes do jednego z członków rady nadzorczej i to dobrze działa. To znaczy – on nadal jest na firmowym Slacku, czasami coś napisze, ktoś ma do niego pytanie, nam służy bardzo dużą radą. My jesteśmy na tym rynku rok prowadzenia plus, nie wiem, pół roku DD, więc jesteśmy stosunkowo świeży. Więc służy nam radą pod względem tego, co jest prawidłowe. Czasami on może coś rozumieć dużo szybciej ze względu na to, że jest tu od wielu lat i to stosunkowo dobrze działa.

W.K.: Wejście w tę kulturę firmy założyciela i próba zastąpienia go jest bardzo dużym wyzwaniem. Wydaje mi się, że my podeszliśmy tego z dużą pokorą i staraliśmy się za dużo też nie zmieniać, bardziej uczyć, obserwować. Wchodzimy jednak do firmy, która bardzo dobrze działa. Są takie rzeczy, które są bardzo bliskie sercu, na przykład stawianie na jakość na każdym kroku. Ja i Andrzej zawsze to robiliśmy. Tutaj to też funkcjonowało i tego nigdy nie chcemy opuszczać. Żeby te produkty były takie, jak Bartku wspomniałeś – one działają i są po prostu piękne. I tego w żaden sposób nie możemy odpuścić. Więc wydaje mi się, że wciąż się trochę uczymy, wciąż się dogrywamy. Widzimy bardziej ruchy tektoniczne, niż pewne turnarounds, bo to nie jest ten case. Ale to, jak zespół ciepło nas przyjął, to jest też niesamowite. Jak ciepło jesteśmy przyjęci, z jaką otwartością. Bo to też mogło pójść w każdym kierunku.

B.P.: Jasne. I to też pewnie świadczy o kulturze organizacyjnej wewnątrz. W sensie – w bardzo wielu firmach, w szczególności w takich organizacjach, które wymagają tego turnaroundu, szanse na to, że jednak organizacja będzie wypierać zmiany, są bardzo wysokie. Natomiast to, co mnie właśnie ciekawi nie tylko w modelu Search Funda, ale również jest ciekawe z perspektywy rynku i kultury organizacyjnej MotionVFX, to ta otwartość połączona z kreatywnością, bo to są jednak tego typu produkty. To jest jakby mix związany nie tylko z kreatywnością, ale też tworzeniem rzeczy. Generalnie rzecz biorąc – budujemy rzeczy. To wymaga określonego mindsetu, nie?

A.B.: Wymaga. Z Wojtkiem upatrujemy naszą rolę w tym, że powinniśmy ludziom, którzy pracują w tej firmie, zapewnić całe zaplecze i zostawić ich w spokoju pod względem wizji kreatywnej. Ta cała otoczka firmowa administracyjnych rzeczy powinna być dla nas i nie wcinać się im w robotę. Bo nie pamiętam, kto to powiedział, ale „trzeba zatrudniać ludzi, którzy się znają na robocie, a nie mówić im, co mają robić, bo to po prostu nie działa”. I my tak upatrujemy naszą rolę. Wszystko około pracy jest naszym zadaniem, a ci ludzie nie bez powodu od wielu lat robią to, co ma tak duży poziom w środowisku wideo edytorów, szczególnie na Final Cut. My dopiero teraz wychodzimy na drugą platformę – DaVinci Resolve. To znaczy, że to działa dobrze i po co w tym mieszać, żeby to zepsuć? To jest miód na nasze serca. To nie jest nasza zasługa, to jest zasługa zespołu, ale jeżeli ktoś zadaje pytanie na jakimś globalnym forum final cutowym à propos czegoś, to my nie musimy mieć ludzi, którzy pchają tam nasze produkty, bo oddolnie jest tak wysoka rozpoznawalność, że ludzie sami piszą: „kup MotionVFX, zapłacisz więcej, niż średnio rynek, oni są powiedzmy Apple na rynku pluginów, ale to będzie ci na pewno działało i będziesz z tego super zadowolony”. Więc jakby staramy się nie wchodzić w paradę i robić to całe zaplecze, żeby po prostu było dobrym miejscem do pracy dla ludzi kreatywnych.

B.P.: Skupmy się na chwilę na tej części związanej właśnie z rynkiem zewnętrznym. Czyli patrzymy na to forum. Mamy twórców internetowych: mniejszych, większych profesjonalnych, amatorskich. Jak wy dzisiaj patrzycie na całą tę część, która jest nazywana ekonomią pasji, ekonomią twórców i tak dalej? Generalnie rzecz biorąc osoby tworzące nie tylko wideo, ale w ogóle tworzące różnego rodzaju content cyfrowy, istnieją od początku internetu. I w internecie. Ale to, co się dzieje w ciągu ostatnich lat, zarówno jeżeli chodzi o produkcję treści, konsumpcję treści, ale też zmianę formatów, czyli long form video, short form video, różnego rodzaju sposoby na konsumpcję, remiksowanie… Jak wy dzisiaj patrzycie na to otoczenie zewnętrzne nie tylko branży, czyli nie tylko z perspektywy twórców, ale ogólnie tego, co się w ogóle dzieje wokół wokół contentu?

W.K.:Jest to bardzo wydajne i dynamiczne miejsce, tak jak powiedziałeś i dużo się wszędzie dzieje. Staramy się śledzić wszystkie trendy na bieżąco i orientować się o ruchach. Jak w 2020 roku doszło do transakcji, bo pojawi się artykuł managera z Facebooka, który mówił, że za rok YouTube przejmie rynek, jeżeli chodzi o oglądalność, to wszyscy powiedzieli – niemożliwe, to za przynajmniej 5 lat. W 2021 roku to się wydarzyło. Więc ten rynek się bardzo dynamicznie zmienia. Nasze produkty są używane przez content creators, ale nie tylko – naszymi klientami są również filmowcy, cała branża movie, stacje telewizyjne, hobbyści, aż po małe biznesy, które zajmują się montażem filmów i dostarczaniem filmów dla klientów. Ale widzimy, że coraz więcej tej kreacji odbywa się na social mediach. W tym przypadku jest to głównie YouTube. Tak, jak ty powiedziałeś – content creation ma przeróżne formy. Od newslettera, tak jak ty zacząłeś i który my też subskrybujemy, po trendy na TikToku. Więc to jest bardzo szerokie spektrum. Póki co skupiamy się na YouTube, bo widzimy, że YouTube staje się taką telewizją świata digital. I to jest jeden aspekt. A dodatkowo staje się jeszcze wyszukiwarką. YouTube is the new Google.

B.P.: W ogóle YouTube… Przepraszam, że ci wejdę w słowo. Drugą największą wyszukiwarką na świecie po Google.com jest właśnie YouTube. Jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, w której dla bardzo wielu osób wygodniejsza odpowiedź na zadane pytanie będzie w formacie wideo. Na bardzo wiele use case’ów versus format tekstowy, ponieważ wyszukanie czegoś w Google i otrzymanie odpowiedzi w formacie tekstowym, wymaga po pierwsze odnalezienia właściwych odpowiedzi, a po drugie wymaga konsumpcji i zrozumienia. Czyli muszę ten tekst przeczytać, przeanalizować, on jest najczęściej otoczony całą tą otoczką, nie wiem, reklam czy czegokolwiek innego, które są wokół, ale jakby odwraca wzrok od sedna tego problemu, który ja próbuje rozwiązać. Poza tym… Chyba te dane są z zeszłego roku: coś pomiędzy 60-70% searchu w Google, zapytań do Google’a nie kończy się klikiem. Nie kończy się przejściem dalej. Gdzie w przypadku contentu wideo i z perspektywy osób, które tworzą wideo, i z perspektywy uzyskania dogłębnej i dobrej odpowiedzi na pytanie, to jeżeli dzisiaj szukasz recenzji telewizora czy monitora, to w moim przypadku w życiu nie będę szukał pisanej recenzji. Absolutnie nie ma takiej opcji. Natomiast są duże szanse na to, że wejdę na YouTube’a i poszukam najlepszej recenzji dotyczącej danego produktu, która jest możliwa, po to, żeby go zobaczyć, posłuchać tej recenzji, dowiedzieć się od ekspertów, dlaczego coś działa, a co nie, versus listingi, które gdzieś tam będą najwyżej pozycjonowane w Google’u. To są dwa zupełnie różne use case’y dla mnie.

A.B.: Wiesz, podajesz akurat taki use case, że to też są nasi klienci. Na przykład jeden z wiodących tureckich kanałów, który robi szczere opinie o technologii, to jest nasz klient, który używa właśnie masy produktów, żeby pokazać różne specyfikacje telewizorów czy telefonów. Ale tak – absolutnie tak jest.

W.K.: Widzimy też potrzebę na rynku TikToka, który prześcignął YouTube, jeśli chodzi o spędzoną przy nim liczbę godzin w Stanach i bodajże w Wielkiej Brytanii. Mamy takie tezy i nie wiadomo, czy one okażą się prawdziwe, ale mamy takie przekonanie, że YouTube póki co jest preferowaną długą formą komunikacji. Czyli jak ktoś ma wartościowy, dłuższy content, to raczej YouTube jest tym miejscem, żeby tam iść. Versus na przykład TikTok, który żyje dużo krócej. Przynajmniej póki co jeszcze nie ma na nim dłuższego contentu i nie angażuje widzów długoterminowo. To są raczej krótkoterminowe relacje, nastawione na szybki skok dopaminy. Póki co. Różne rzeczy i bardzo szybko. Versus YouTube, na którym trwa to trochę dłużej i trzeba trochę więcej tego wideo obejrzeć. Więc to jest główna różnica.

A.B.: O tym się nie mówi, my jeszcze może tego nie widzimy… W sensie – nie słyszeliśmy tego w osobisty sposób, ale też na YouTube potencjalnie dla twórców wideo w długim terminie jest łatwiej zarabiać pieniądze. To znaczy – te treści tam dłużej żyją. Mogłeś wrzucić wideo 2 lata temu i jeżeli ono jest ważne, to ono nadal będzie wyszukiwane, ono nadal może generować przychody z wyników aplikacyjnych, przychody z AdSense’u, podczas gdy na platformach typu TikTok nie ma jeszcze takiej możliwości. Tam jest jednak coś, do czego nawiązywałem w pierwszym zdaniu. Dla twórców może być trudne takie bycie na chomiczym kółku. Cały czas musisz generować coś nowego, bo jak nie, to w algorytmie spadasz i cię nie ma. Na YouTube to też jest ważne, ale nie wydaje nam się, że aż do tak chorego poziomu. My oczywiście możemy mieć skrzywione opinie, bo na razie mamy produkty, które są najbardziej używane na YouTube i nie mamy czegoś pod TikToka, więc naturalnie sami jesteśmy jakimiś tam adwokatami YouTube’a. To nawet byłoby ciekawe – nie wiem, czy są takie dane, ale spojrzeć pod względem podziału tego, jak twórcy zarabiają pieniądze. Ile pieniędzy jest zarabianych na YouTube przez twórców. Nie mówię o tym, ile zarabiamy dla YouTube’a, dla Google’a, a ile dla TikToka. Chodzi mi o podział tych pieniędzy. To byłoby ciekawe. Gdzie tak naprawdę są pieniądze? Wydaje nam się, bo mieliśmy z Wojtkiem przed tym rozmowy, że YouTube jest pewnie bardziej demokratyczny w rozkładzie tego. Wiadomo, to nadal jest taki długi ogon, ale takie jest nasze przeczucie, że pewnie TikTok ma ileś gwiazd, które zarabiają miliony i później jest długi ogon ludzi, którzy nie zarabiają, a po prostu używają tego do celów niezarobkowych.

B.P.: Wiesz, wydaje mi się, że kwestia tej dystrybucji; tego, co się ładnie nazywa power loss, czyli tego długiego ogona, ona będzie występować w każdym biznesie. Albo inaczej – w każdym scentralizowanym biznesie, w którym mamy do czynienia z tym modelem revshare’owym, gdzie jest się jednym z wielu na wielu platformach. To, co moim zdaniem wyróżnia YouTube’a, to to, że monetyzacja nie zawsze musi nastąpić przez YouTube. Natomiast dotarcie do użytkownika bez tych treści, jeżeli mówimy o treściach wideo, jest bardzo trudne. Czyli nie można ignorować tej platformy. To można powiedzieć na pewno. Ale w momencie, w którym dobrze trafisz, to znaczy – potrafisz dotrzeć do właściwego odbiorcy (jest w tym oczywiście rola algorytmów), masz interesujący content i on może być long form, to generalnie rzecz biorąc nawet, jeżeli on będzie darmowy, to jesteś w stanie sobie obudować inne części swojego biznesu. Czy to będą, nie wiem, kursy, czy to będą rzeczy konsultingowe, czy jakiekolwiek inne rzeczy wokół. Wtedy ten YouTube jest jakby częścią twojego lejka; to wideo, które tworzysz. Jestem ciekawy waszej perspektywy na to. Czy to jest tak, że dzisiaj widać, że tak naprawdę z jednej strony mamy do czynienia z większą profesjonalizacją profesjonalistów, czyli nie tylko Marquesa, ale też studiów filmowych i jest jeszcze więcej inwestycji wideo, ale jest większa profesjonalizacja. Natomiast od tej strony osób, które do tej pory nie tworzyły contentu wideo, coraz więcej osób pojawia się, próbuje i jest ich jeszcze więcej. To nie jest tak, że profesjonaliści idą do góry i powstaje luka, tylko profesjonaliści profesjonalizują się jeszcze bardziej dzięki technologii i inwestycjom, ale z drugiej strony jest ta cała nowa fala osób, które do tej pory treści wideo nie tworzyły. Ja będę tego typu przykładem. Wzbraniałem się rękami i nogami, żeby nie tworzyć żadnych treści wideo, yet here we are! Więc wydaje mi się, że ta druga fala to jeszcze nie jest koniec. Są jeszcze miliony, dziesiątki milionów, być może setki milionów osób, które dopiero zaczynają albo zaczną swoją przygodę z contentem wideo. Czy wy to widzicie z perspektywy produktu i oferty, którą dzisiaj macie?

W.K.: Pierwsza część pytania – czy profesjonaliści się jeszcze bardziej profesjonalizują? Tak, wydaje mi się, że widzimy właśnie bardzo duży wzrost wśród youtuberów, którzy są profesjonalni do tego stopnia, że sami edytują wideo, mają zespoły edytorów, którzy tworzą content na YouTube’a, ale też na masę innych platform poprzez działy marketingu. Działy, które zajmują uzyskiwaniem sponsoringów i innymi różnymi biznesami – książkami, T-shirtami… Jest bardzo dużo modeli i to jest bardzo indywidualne i zależne od contentu, który robisz. Co jest dobrą książką dla ciebie? Bo to jest jak prowadzenie firmy. I to jest bardzo indywidualne pytanie: co gra dla twoich odbiorców? Widzimy też, że są osoby, które próbują. Azure miał bardzo ciekawy wywiad, jak wchodziliśmy do MotionVFX. Z kucharzem z Florydy, który stracił pracę podczas pandemii i założył kanał z kuchnią meksykańską. Stwierdził, że to jest jego pasja i bardzo się lubi dzielić tą wiedzą. Fajnie, daje radę. Więc to jest bardzo popularny temat. A jest jeszcze tyle tematów, które są niezgłębione, które czekają na nie miliony followersów, tylko pewnie na 1 000 followersów, którzy są gotowi płacić te kilkanaście czy kilkadziesiąt dolarów w innych produktach. To jest druga fala; to, co odkrywa tak naprawdę Patreon. Wydaje mi się, że jesteśmy w pierwszych etapach tego procesu.

A.B.: Bartek, to trochę się rozchodzi też na dwie rzeczy. To znaczy – coraz łatwiej jest zrobić jakiekolwiek wideo, bo są aplikacje na telefon i pod względem szczególnie tych treści wysyłanych sobie nawzajem pomiędzy ludźmi, gdzie po prostu chcesz się czymś podzielić ze znajomymi, to od Snapa, przez TikTok… Tam nie potrzebujesz profesjonalizmu. Czyli wideo się definitywnie demokratyzuje, do tego są platformy online, gdzie nie musisz umieć Final Cuta, Adobe Premiere czy DaVinci. To jest niemalże przeciągnij i upuść. Więc coraz łatwiej jest zrobić wideo. Jednocześnie ze względu na to, że jest coraz więcej wideo, coraz ważniejsza jest jakość, żeby się wyróżnić. My, będąc w tym biznesie już kilkanaście miesięcy, widzimy, że często takie tam drobne wideo zrobione niby od niechcenia, to jest wiele efektów i wiele edycji. Rozchodzi się o to, że coraz łatwiej jest zrobić takie wideo po prostu, które nie jest do celów zarobkowych, ale jednocześnie te do celów zarobkowych – kursy, wideo, do których możesz wziąć sponsorów i tak dalej – wymagają profesjonalnej oprawy. Nam ten segment social media rośnie najbardziej, bo studiów filmowych i stacji telewizyjnych jest pi razy drzwi constant, hobbyści są w różnym miejscu, ale zapotrzebowanie na profesjonalne wideo w szerokim social media i content creation – rośnie.

B.P.: Ja jak patrzę na niektóre kanały na YouTube, to uważam, że wiele wysiłku trzeba włożyć, żeby stworzyć profesjonalne wideo, które będzie wyglądało amatorsko. Po to, żeby wyglądało, prawda, „naturalnie”. Tak jakby – och, tak naprawdę od niechcenia! Albo: „o, to ja, amator z 10 milionami subskrybentów, lewą ręką nakręciłem to wideo”. To wymaga naprawdę moim zdaniem sporego wysiłku, żeby to wyglądało właśnie tak naturalnie i tak dobrze, jak wygląda. Ale to jest też domena tych twórców, tak? I widać przez niektóre kanały, w jaki sposób zaczynały, nie wiem, 2, 3 czy 4 lata temu. Absolutnie, totalnie amatorsko. W jakiś sposób przechodzą tą ewolucję do profesjonalizacji. Pojawia się też sporo… Żałuję, że akurat nie w Polsce, obsługujących typowo polski rynek, bo w Stanach widać na przykład te content house’y. Jesteś twórcą internetowym i wiesz, że mogą z ciebie zdjąć ten element związany na przykład z tworzeniem i produkcją. Bo ja nie mam zielonego pojęcia, jak zrobić w postprodukcji wideo czy audio. I to jest taka rzecz, którą ja uważam, że nie powinienem jej robić, nie powinien się nią zajmować. Są profesjonalne usługi w wielu miejscach, które się tym zajmują i zdejmują to z twórców już jako całkowitą paczkę, nie tylko od tej części postprodukcyjnej, ale też tej części marketingowej czy merchandisingowej, pozwalając skupić się na tworzeniu treści, po to, żeby prowadzić biznes. I pomagają de facto w prowadzeniu biznesu! To jest ta różnica pomiędzy kolegą freelancerem, który mi pomoże przy wideo, a firmą, która pozwala mi tworzyć lepszy i bardziej profesjonalny content, co na koniec dnia kończy się dlatego twórcy internetowego lepszym biznesem.

A.B.: Tak. W Polsce mamy już tego przykłady. Może nie jest to w takim amerykańskim stylu, jak ty mówiłeś, ale pewnie Abstrachuje, którzy zaczęli od własnego kanału, a później zaczęli robić seryjnie kanały biznesowe i współpracę… Ja nie śledzę ich historii, ale jak parę lat temu na to patrzyłem, już było tam zatrudnione 60 czy 70 osób. Mieli całą stajnie kanałów. To jest nic innego, jak stacja telewizyjna, tylko na YouTube.

B.P.: Jesteście w spółce. Tworzycie ją dzisiaj, prowadzicie ją. Będąc w spółce, wiecie, jak ten biznes wygląda, widzicie jakąś drogę przed sobą. Czym jest dzisiaj dla was pojęcie sukcesu dla MotionVFX? Po przejściu tej drogi od Search Fundu, bezpośrednio do spółki, prowadząc i współtworząc tę spółkę. Czym jest dzisiaj dla was pojęcie sukcesu jutro, za rok czy za 3 lata? Bo to nie jest taka prosta odpowiedź, którą w wielu miejscach można by było uzyskać z perspektywy, na przykład, Private Equity: planujemy exit za „x”. Wydaje mi się, albo przynajmniej w tych badaniach ze Stanfordu, które czytałem, że jest coś więcej. Bo to jest bardziej entrepreneurial, wiele osób postanawia po prostu nie wychodzić, nie exitować z tego biznesu. Jak wy dzisiaj patrzycie na to, czym jest dla was w ogóle kryterium sukcesów w tej pracy i w prowadzeniu firmy?

W.K.: Wyjdę przekornie do tego pytania. Wydaje mi się, że dla nas dużym sukcesem jest to, żeby być dumnymi z biznesu, który prowadzimy na co dzień i z podmiotów, które wypuszczamy. I trochę jest tak, że jak to, co robisz, będziesz robił najlepiej, jak się da i będziesz z tego czerpał fun, to wyniki przyjdą. Trochę wychodzimy z tego założenia. Pewnie – mamy jakieś cele biznesowe i finansowe, które trzeba dowieść, ale najważniejsze jest dla nas to, żeby mieć fun z tego, co robimy. Żeby produkty, które będziemy wypuszczać za rok czy za 5 lat, po prostu przyciągnęły całą branżę i firmy do góry i były takim „wow!”. Tak, jak przykładowo ostatnio na konferencji Apple’a pojawił się nasz produkt – to był moment, w którym strach zrobił się gorący. Wszyscy byli pod wrażeniem. Takie momenty tak naprawdę świadczą o tym, że chyba robimy coś dobrze.

A.B.: To, co Wojtek mówi… Znaczy, nie zrozum nas źle, my gdybyśmy słyszeli siebie… Ja w 100% zgadzam się z tym, co powiedział Wojtek, ale jakbyśmy słyszeli siebie mówiąc te słowa 1,5 roku temu, to brzmi to jak jakaś taka socjalistyczna papka. Pod względem sukcesu wychodzę z założenia, że to zaczyna się osobiście u ciebie. My nadal po kilkunastu miesiącach prowadzenia tego biznesu mamy dużego banana, jak co tydzień wychodzi jakiś nowy produkt. Wiesz, MKBHD nie mówi o tobie codziennie. Ten produkt jest po prostu fajny. To nie jest robienie czegoś, co nie jest sexy. Ten produkt jest sexy. On jest przyjemny do oglądania. On zresztą stosunkowo ułatwia rekrutację ludzi. To jest problem zachodniego świata, ale my mamy duże poczucie sukcesu. To po prostu fajnie idzie. Ani Wojtek, ani ja nie mamy takiego przymusu, że musimy w roku „x” sprzedać ten biznes, bo „y”. Tutaj mamy dużą zaletę tego, kim są nasi inwestorzy w odróżnieniu od typowego Private Equity, gdzie to jest Fundusz Emerytalny Strażaków Z Teksasu i trzeba tym strażakom zwrócić pieniądze, bo fundusz musi wypłacać emerytury. My mamy prywatnych ludzi. 100% naszego kapitału to są pieniądze z prywatnych źródeł. Tam jest normalna dyskusja – ktoś chce wyjść, bo potrzebuje zainwestować w coś innego, ale ktoś z tej grupy może wykupić jego udziały, a my możemy siedzieć w tym biznesie następne 10 lat i po prostu go sobie prowadzić. My sobie też znaleźliśmy miejsce pracy i to miejsce pracy nam się nadal bardzo, bardzo podoba.

B.P.: Fantastycznie! Wydaje mi się, że kiedyś ktoś mnie spytał, po co robię newsletter. Odpowiedziałem, że chodzi o to, żebym miał możliwość uczenia się publicznie i jak ktoś mnie zapytał: „a jak podchodzisz do tworzenia newslettera co tydzień?”, to powiedziałem, że główne zadanie jest takie, żeby usiąść i go po prostu napisać co tydzień. Moje zadanie polega na tym, żeby wydać jeden dobry newsletter. Jak patrzę na to z perspektywy tego swojego zadania do wykonania, to moim zadaniem nie jest stworzyć newsletter, który za 5 lat, 10 lat będzie największym, najlepszym, najbardziej fantastycznym, tylko moim zdaniem jest napisać jeden dobry newsletter. A później się zaczyna kolejny tydzień. I moje zadanie jest dokładnie takie samo – napisać jeden dobry newsletter. Wydaje mi się, że w ogóle w budowaniu produktów, niezależnie od tego, gdzie ktoś buduje, w jakiej branży; budowaniu produktów czy budowaniu firmy, ważna jest ta konsekwencja i cierpliwość do robienia dobrych rzeczy. Jeden dobry produkt, jeden dobry release. Ale jeden dobry release, kolejny dobry release i 10 kolejnych dobrych release’ów… Tak naprawdę samo napędza wszystko inne. Napędza organizację, napędza satysfakcję ludzi pracujących nad tymi produktami, napędza kulturę organizacyjną. Oczywiście napędza wyniki biznesowe. Ale ten focus na procesie i na jakości tego procesu jest w ogóle esencjonalny i też bardzo często przeoczany. Wiele osób skupia się na end goal, czyli: mamy mieć wynik „x”, a nie skupia się na jakości tego procesu albo na tym, że ten mikro krok w tym procesie powinien skupiać największą atencję. Żeby on był doskonały. Bo tak naprawdę ta konsekwencja będzie dużo ważniejsza, niż obietnica tej wygranej za 2 czy 3 lata, która zazwyczaj jest po prostu wyobrażeniem. Czasami bardziej realnym, czasami tylko wyobrażeniem.

W.K.: Dokładnie. Cytując Jobsa na Stanfordzie: „you can’t connect the dots looking forward; you can only connect them looking backwards”.

B.P.: Dokładnie. I oczywiście ta retrospektywa jest ważna; patrzysz do tyłu i potrzebujesz chwili refleksji, ale skupienie się na tej jednej, drobnej rzeczy, którą jesteś w stanie zbudować teraz, dzisiaj, w bardzo dobry sposób – to gdzieś cię na pewno zaprowadzi. Wydaje mi się, że to, co jest ogromną zaletą i jest dla mnie fascynujące, to obserwować i patrzeć na to, jak wy chcecie rozwijać firmę i tę drogę, którą przeszliście. Po pierwsze – Search Fund to już jest przetarcie szlaków w Polsce w tym zakresie. Po drugie – budowanie tej firmy jako firmy technologicznej, jako firmy, która jest w biznesie kreatywnym i twórczym, to jest aspekt moim zdaniem fascynujący. To, co wy dzisiaj robicie, jest nie tylko unikalne ze względu na Search Fund, ale ze względu na to, że biznes, który próbujecie zbudować, jest faktycznie od jeden do stu. Nie w rozumieniu unicorna, chociaż absolutnie wam życzę billion dollar business. Pewnie jest duża szansa, że tak będzie, ale wydaje mi się, że dlatego, że jest on budowany w sposób bardzo przedsiębiorczy i nawet moim zdaniem mocno kontrastujący do typowego wizerunku albo sposobu budowania biznesu na przykład Venture Capital, jaki obserwujemy dzisiaj w branży technologicznej. Nie wiem, czy wy też to czujecie w podobny sposób.

A.B.: Wiesz co, nas to przejście Search Fundowe nauczyło dwóch rzeczy. Po pierwsze – pokory, bo to były 3 lata porażek. Możesz mierzyć wszystko. Czytamy podobne rzeczy, żeby być cały czas consistent. Tylko emocjonalnie to jest bardzo trudna droga, bo wykonasz ileś telefonów do brokerów, napiszesz maile do iluś firm, ale w Searchu twój sukces jest zero-jedynkowy. Kupiłeś biznes albo nie kupiłeś biznesu. Dopóki go nie kupiłeś, to jest to porażka. Wykonałem w tym tygodniu 30 telefonów do nowych firm – no i co z tego? Kupiłeś czy nie kupiłeś? Więc to jest jeden etap. My się nie znamy na VC, więc jest nam ciężko o tym mówić, nie byliśmy nigdy w VC ani w spółce przez VC. Trochę jak się czyta, to już od paru lat się mówi, że to już się skończy, bo te wyceny są tak szalone. Był i nadal jest SoftBank, teraz jest Tiger i kolejni, którzy po prostu zalewają miliardami dolarów różnego rodzaju problemy. To jest jakoś tak nam bliskie ciału. Robić dobry produkt, który ma klientów, firma ma być cashflow positive, ma zarabiać. Nasza firma zarabia pieniądze i nie wiem, czy to się opłaci, czy to ma sens. W długim terminie liczymy, że tak. Wracając do tego, co powiedział Wojtek – mamy z tego bardzo dużo funu i przyjemności. I to nas trzyma przy życiu.

B.P.: W jednym z tych komentarzy do researchu Stanfordu na temat Search Fundów przeczytałem w zasadzie jedno zdanie, które się składa z wyrazów, które podsumowują najbardziej Search Fundy, które osiągnęły największy sukces. I to było zdanie: „integrity compounds”. Moim zdaniem to jest jeden z najciekawszych elementów, takich komentarzy, które widziałem, związanych z sukcesami Search Fundów. Także trzymam mocno za was kciuki i dziękuję wam za rozmowę dzisiaj.

A.B.: Dzięki serdeczne!

W.K.: Dzięki wielkie, Bartek!

B.P.: Dzięki!

Wersję video rozmowy możesz obejrzeć na YouTube lub posłuchać w wersji podcastu.